No to wszystko przygotowane. Fotografie pozbierane, plany wydrukowane, wypraski przyłożone na próbę - pasują całkiem, całkiem.
Można jechać.
Popatrzyłem sobie na pozbierane zdjęcia, zastanawiając się jak zrobić te malutkie okienka z boku. Niemal jak iluminatory albo jak okienka w Jumbojecie. Oglądając fotki przyglądałem się śmigiełkom, kołpakom, podwoziu – a gdzieś w tyle głowy coś mi szeptało: Nie, nie pasuje… nie pasuje… NIE PASUJE! Przyłożyłem jeszcze raz wypraski do planów – OK, popatrzyłem na ekran, jeszcze raz na plany. Zacząłem przeglądać zgromadzone fotki, szukając takiej, gdzie samolot był widoczny z przodu lub z tyłu, ale za to w całej rozpiętości. Nie miałem, ale znalazłem foto z muzeum pokazujące od przodu kabinę i obie boczne belki. Zmierzyłem rozstaw między belkami, zmierzyłem szerokość kabiny. Zaraz, że niby ile to jest? No, ale przecież fotka nie może kłamać. Różnica była kolosalna – szerokość kabiny na zdjęciach była zdrowo mniejsza niż na planach. Jeszcze raz przyjrzałem się dalekim ujęciom, bo na takich wpływ zniekształceń obiektywu jest pomijalny. Nie ma bata, kabina powinna być znacznie smuklejsza niż na planach. I – co gorsza – niż tak, jak wyglądały wypraski.
No to piyknie. Spodziewałem się, że trzeba będzie to i owo spiłować i wsadzić nowe elementy, ale przerabiać CAŁY kadłub? I jak to potem sprawdzić, czy jest poprawnie? Trzeba by znaleźć jakieś inne plany. Tyle, że już szukałem – więc raczej nie ma. Albo nie ma na widoku. Przecież nie będę się włamywał do zasobów. Czyli co? Narysować je sobie samemu? W zasadzie… Nie byłby to pierwszy raz…
No i wtopiłem na dwa tygodnie. Najpierw raz jeszcze przeszukałem sieć, ale tym razem szukałem fotografii, z których mógłbym zobaczyć wyraźniej obłości kadłuba. Nawet przekroje – bo znalazłem parę takich, gdzie co niektóre panele były zdjęte i widać było kształt wręg. I od razu można zobaczyć, że plany z Modelářa pokazują kabinę zbyt płaską, jakby była zdepnięta. Rozumiem, że w momencie, kiedy te plany powstawały do dyspozycji było zapewne niewiele zdjęć i pewnie z daleka, więc nawet nie miałem do autora wielkich pretensji iż wyszło tak jak wyszło. I tak dobrze, że w ogóle te plany zrobił. Ale A-Model wydał pierwszą edycję swojego Voyagera w 2001 roku i do tej pory samolot został już wielokrotnie obfotografowany z bliska w muzeum. A oni chyba nawet nie spojrzeli na dostępne zdjęcia.
Raz jeszcze przegrzebałem internet, ale tym razem pod kątem fotografii, pokazujących samolot w konkretnych ujęciach – prostopadle lub w osi, no i co najważniejsze, z daleka, bo wtedy wpływ zniekształceń perspektywy jest coraz mniejszy. Zabrałem się za mierzenie proporcji, żeby nie było przekłamań na kilku fotkach od razu, nadając większe znaczenie tym pomiarom, gdzie obiekt był na wprost fotografującego. Porobiłem sobie zgrabne tabelki i przeliczałem wymiary już nie z planów, ale z artykułów i tablic informacyjnych. I kolejny cios – teraz to już nic nie pasowało. Musiało minąć trochę czasu, zanim połapałem się, że nie dość, że plany są skopane, to i dane w literaturze podawały wymiary z przysłowiowej „doopy”. Bo jeśli belka kadłubowa miała być dłuższa od kabiny o jakieś 2 metry to czemu na zdjęciach wystaje za nią na prawie tyle samo ile długość? 2 metry to ma człowiek, kiedy leży. No, może prawie. Ale zmieścić jeszcze dwa silniki, zbiornik i podwozie na tych dwóch metrach – nie ma siły. W końcu uznałem, że będę się trzymał jako wzorca wymiarowego rozpiętości 33,70 m i długości kabiny 7,70 m. Potem znalazłem informację, że kabina miała 3,8 stopy szerokości – czyli prawie 116 cm. I tyle mniej więcej wychodziło mi z pomiarów. I z logiki - dwie osoby siedzące obok siebie zajmują (z koniecznym luzem) mniej więcej właśnie tyle.
A potem… Mógłbym napisać, że doznałem olśnienia albo że przejaw geniuszu czy coś. Tyle że wpadłem na to miejsce raczej przypadkiem. Cały czas szukałem wpisując w przeglądarkę słowa "Voyager", "Rutan", "Burt", "model 76", a trzeba było inaczej. Wklepałem „Jeana Yeager”. Oczywiście wyskoczyła mi kupa linków, fotografii, wywiady, wiki, info, znowu zdjęcia. I w pewnym momencie wlazłem do cyfrowych zasobów Texas A&M University, a tam… Hosanna! Archiwum fotografii z kolekcji Jeany, zrobionych podczas budowy samolotu. Prawie cztery tysiące fotek w dużej rozdzielczości, do tego filmy, nagrania. Tydzień chyba to ściągałem i przeglądałem, ale było warto. Na fotkach widać kształt elementów, przekroje, wnętrza, sposób montażu, a co najważniejsze – pokazane są wszystkie bebechy normalnie ukryte pod skorupą. I znając np. wzrost obojga pilotów albo wymiary elementów takich jak silnik albo mierząc samochody w tle łatwiutko mogłem sobie obliczyć właściwe wymiary elementów samolotu.
Fotki są tutaj: https://dmc.tamuc.edu/digital/collection/Yeager/search/searchterm/jpg/field/format/mode/exact/conn/and/order/title/ad/asc
Wywaliłem wszystkie szkice i wcześniejsze rysunki do kosza i zacząłem od nowa rysować kształt kadłuba, jego POPRAWNE (na pewno, mam to na zdjęciach, a co...) przekroje, zabudowę wnętrza, oszklenie, elementy, których do tej pory nie zauważałem, a które - malutkie, bo malutkie, ale były. Kiedy już uporałem się z kształtem kadłuba wziąłem się za te belki kadłubowe.
Właściwie to cały czas te plany powstają, ale kiedy już miałem kadłub i belki – to uznałem, że można zaczynać robotę w plastiku. Teraz już naprawdę.
Przygotowałem sobie arkusz do naklejenia na tekturę 0,5 mm ze wszystkimi wręgami, a także z przekrojami podłużnymi kadłuba. Nie wiem, czy zbuduję z tego całą klatkę szablonów czy tylko wykorzystam luźne wręgi do przykładania i łapania kształtu, ale to wyjdzie w praniu. Jakby co – przygotowałem się i na taką ewentualność.
Potem sobie te wręgi wydrukowałem na zwykłej kartce, nakleiłem na tekturę i pracowicie dziobiąc skalpelem raz za razem, obok siebie, po ułamkach milimetrów - wyciąłem wszystkie potrzebne kształty.
A potem sięgnąłem po wypraski. Goooood- mooooon’innn-Voyaaaageeer!
Szerokość kabiny modelu wynosiła ok. 22 mm, a poprawna powinna mieć ok. 16. Wymyśliłem sobie, że aby zgubić te nadmiarowe milimetry po prostu wytnę z obu połówek jakieś 5 mm (żeby mi jeszcze trochę zapasu zostało, potem skleję je razem i oszlifuję do właściwego kształtu. Położeniem otworów okien, wlotów czy miejsc montażu płaszczyzn skrzydeł i steru nie będę się szczypał . I tak, po pierwsze były umiejscowione niewłaściwie, a po drugie – i tak wsadzę je później metodą dopasowywania, a do tego potrzebny mi będzie gotowy kadłub. W międzyczasie wpadłem na to jak zrobić te cholerne okienka i aż sam się śmieję, jakie to będzie łatwe.
Na razie odpaliłem Proxxona.
I teraz szlifuję, szlifuję, przymierzam, znowu szlifuję, znowu przymierzam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz