Model pasuje do mojej kolekcji i zainteresowań jak przysłowiowa "piącha do nosa". Ani to polska konstrukcja czy chociażby używana w Polsce, ani przedwojenna. Ani jakiś znany. Nawet średnio - właściwie dopiero kiedy go zobaczyłem, przypomniałem sobie, że taki samolot w ogóle istniał.
Dostałem go podczas wizyty u znajomego, który akurat oddawał się relaksującym czynnościom. Sponsorowała je literka "Z" jak "Zrobiłbyś wreszcie porządek w tym garażu..." czy jakoś tak. W każdym razie natknąłem się na niego stojącego na podjeździe, w otoczeniu stosu pudełek, worków, kabli, trzech akumulatorów, dwóch zestawów opon i tak dalej. Oprócz młota do kruszenia betonu, co było celem wyprawy, dostałem też model samolotu - na zasadzie: Weź, tu i tak leży i gnije, jak nie weźmiesz, to poleci do kosza. Więc wziąłem, z czystej ciekawości, bo sklejać nie miałem zamiaru.
Trochę sfatygowane pudełko zawierało wszystko, co producent dał, tylko kleju nie było, niestety. Obejrzałem sobie w necie jakieś dwie relacje, trochę nawet się ucieszyłem, bo okazało się, że to co dostałem to produkcja z 2001 roku, a relacje, które oglądałem, dotyczyły wyprasek z drugiej edycji, z 2010 bodajże. Lekko innych co do jakości, oględnie mówiąc. Oczywiście na korzyść tych starszych - te mają znacznie mniejsze nadlewki i ponoć lepsze tworzywo. Gdybyście kiedyś wpadli na pomysł, żeby sobie to cudo kupić w celu lepienia, to wybierajcie pudełko, na którym model leci "do ciebie", a nie odlatuje w siną dal.
Czyli to wydanie
a nie to
Dla tych, którzy mają problemy z określeniem kierunku - sugeruję pudełko z ŻÓŁTYM napisem. In-boxa sobie pominę, tym bardziej, że za jakiś czas i tak będę zmuszony to zrobić. Bo ja już wiem, co się stało później...
W każdym razie model obejrzałem, sprawdziłem kalkomanie (nawet w niezłej kondycji były, jak na leżakowanie w nieogrzewanym garażu), odłożyłem na półkę, czyli do kartonu po drukarce i zapomniałem o nim. Całkiem niedawno Brengun wypuścił w 1:72 żywiczny model innego samolotu konstrukcji Burta Rutana - QUICKIE. Ten oto:
Nie żebym zaraz chciał go kupić... O, nie - w końcu trzeci karton się już zapełnia, a ekstrażycia (choćby jednego) jak nie było, tak nie ma. Ale przypomniał mi się ten Voyager. Przeszukałem net, znalazłem sporo fotografii, a nawet plan, wydany w czeskim piśmie Modelář 1987/09. Więc sobie go wydrukowałem, wyjąłem model, przyłożyłem do planów.
Leżał na nich naprawdę dobrze, więc stwierdziłem, że w zasadzie, dla rozruszania paluchów, to może i warto by go dać "na kanał". Z relacji wynikało, że to taka modelarska wersja Lego. Ze sporym dodatkiem szpachlówki. Nawet podstawka w stylu stareńkich modeli z Ruchu czy KP była. Normalnie się wzruszyłem.
Przeczesałem sieć, sporo fotografii zrobionych w Smithsonian Museum wyjaśniło mi niejasności i detale, których nie było na tym planiku autorstwa p. M. Salajki. Podaję nazwisko autora, żeby oddać mu szacunek za robotę - bo to chyba jedyne plany Voyagera dostępne w ogólnych zasobach.
Znalazłem też sporo fotografii z rekordowego lotu dookoła świata i stwierdziłem, że to jest to - zrobię go w konfiguracji do tego historycznego wyczynu. Po oglądnięciu filmików na YT stanąłem przed pierwszym dylematem: zrobić go w wersji przed czy po locie? Już wyjaśniam, o co się biega. Otóż przy starcie samolot był tak ciężki, że w czasie rozbiegu zaczął szorować końcówkami długaśnych skrzydeł po pasie startowym. W końcu na niecały kilometr przed końcem pasa oderwał się od ziemi i poleciał. Tyle, że końcówki skrzydeł (tzw. wingtipsy) wisiały na fragmentach poszycia, zaburzając aerodynamikę. W końcu pilotujący samolot Dick Rutan podjął decyzję żeby je oderwać, wykonując ześlizgi w bok. Prawy poleciał prawie natychmiast, natomiast lewy trzymał się dłużej, ale w końcu i z tym się udało. Cały lot odbył się bez tych skrzydełek i w takiej postaci samolot jest zresztą eksponowany do dziś, bo już później nigdy nie poleciał.
I teraz następuje przerwa na rys historyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz