2020/04/09

Voyager, cz.2 - Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...

Był sobie facet.
Gdyby trzeba było użyć jednego określenia to najbardziej pasowałoby tutaj "konstruktor lotniczy". Ale to byłoby mocno niepełne. Już chociażby brakowałoby mi słowa "genialny" albo co najmniej "ponadprzeciętny". Ale oprócz tego, że miał nosa do wymyślania niesamowitych latadeł, to jeszcze miał też dryg do interesów.
Ilu ludzi może powiedzieć o sobie, że są założycielami RAF?
Burt Rutan może. W 1974 założył firmę Rutan Aircraft Factory, która projektowała lekkie konstrukcje samolotów, głównie do samodzielnego montażu. Do dziś zbudowano ich setki, najróżniejszych typów. A konstrukcje Rutana raz, że posiadają indywidualny styl, to jeszcze na dodatek mają w sobie jakiś element szaleństwa - większość z nich to bardzo niekonwencjonalne układy, często jedyne w swoim rodzaju. Rutan chętnie projektował samoloty w układzie "kaczki", wykorzystując elementy jednego przeznaczenia do jeszcze innych celów - np. skrzydła były jednocześnie goleniami podwozia. Pomijam fakt, że były to samoloty o przepysznych kształtach, dopracowane aerodynamicznie i wykańczane z zaskakującą logiką. VOYAGER, który właśnie buduję, był pomalowany dość rzadką farbą i na dodatek tylko tam, gdzie miała chronić powierzchnię od deszczu i słońca. Dolna powierzchnia skrzydeł była niczym nie osłonięta - dla zyskania na wadze.

Facet miał brata.
Starszego. Brat był pilotem USAAF (fajna ksywa radiowa: "Killer"...). Zaliczył turę w Wietnamie, z lotnictwa wojskowego odszedł w 1978 w stopniu podpułkownika, zbierając po drodze trochę żelastwa: Srebrna Gwiazda, parokrotnie DFC, załapał się też na Purpurowe. W cywilu nadal zajmował się lataniem, oblatywał różne konstrukcje. Oczywiście projekty brata też. Więc kiedy brat-konstruktor wymyślił sobie zbudowanie samolotu zdolnego pobić jeden z ostatnich niezdobytych rekordów lotniczych - brat-pilot Richard (Dick) Rutan wszedł w to z butami. Oraz bokobrodami, godnymi najlepszych muzyków rockowych tamtych czasów.

Omne trinum perfectum. Czyli Boh trojcu ljubit albo po polsku - do tanga trzeba trojga.
Lot dookoła świata bez lądowania i bez dotankowywania paliwa w locie z definicji nie jest sprawą jednego czy nawet dwóch dni. Licząc nawet mało realistyczne 1000 km/h daje to prawie dwie doby. Próbowano wcześniej z bombowcami strategicznymi, ale konieczne było tankowanie w powietrzu. Czyli załoga to muszą być dwie osoby. Nie wiem czy najważniejszym kryterium wyboru Jeany Yeager (nic wspólnego z Chuckiem Yeagerem) na drugiego pilota były jej gabaryty. Ale na pewno działały na jej korzyść. Laska była formatu kieszonkowego. Jakby jednak nie patrzeć, pilotem też była niezłym.

Więc gdyby to był film rodem z Hollywood, to nasza trójka usiadłaby sobie (miejsce akcji: Kalifornia, czas akcji: początek lat 80-tych) gdzieś w kawiarni i na serwetce rozrysowano by projekt, ustalono terminy i sponsorów i do roboty. Tutaj jednak było trochę inaczej. Sponsorzy raczej się nie kwapili, koncerny lotnicze nie widziały w tym interesu dla siebie. Dobrze chociaż, że samoloty do montażu sprzedawały się nieźle. Burt zaczął kombinować z poszyciem kompozytowym, bo wychodziło lżejsze, tańsze i łatwiejsze do wykonania w chałupniczych warunkach, a zamiast serwetki używał Maca - wiadomo, że barbarzyńskie narody nie tylko, że liczą w calach i farenhajtach, to jeszcze nie znają się na łindołsach.

Projekt zakładał zbudowanie latającej cysterny - praktycznie każdy zakamarek samolotu przeznaczony był na zbiornik z paliwem. Było ich w sumie 17. Mniej więcej tak to wyglądało (to czerwone to zbiorniki):

Jak widać, Burt zaprojektował samolot w układzie kaczki, z belkami kadłubowymi i skrzydłem jak u szybowca. Napęd stanowił silnik tylny, do startu wspomagał go silnik przedni, wyłączany później w celu zaoszczędzenia paliwa. Rozpiętość prawie 34 m. Niemal pół metra w skali 1:72. Jeszcze takiego kolosa w tej skali nie robiłem. Narysowałem sobie zarys sylwetki na jakimś odwrocie karty z kalendarza i - WOW! (pol. O k...!). Robi wrażenie. Typowy model konkursowy - nie ma siły, żeby przejść obojętnie obok niego. Na razie trwają negocjacje w sprawie powieszenia jeszcze jednej półeczki na ścianie. I jakoś nie trafia do mnie argument: No przecież masz już dwie, najwyżej trochę sobie ścieśnisz...

Cała konstrukcja modelu nr 76 powstawała najpierw w RAF, a potem ekipa przeniosła się do wypożyczonego częściowo hangaru nr 77 w Bazie Edwards. W zasadzie za wyjątkiem silników i podwozia to nie ma w tym samolocie większych części metalowych. Cała konstrukcja to kompozyt, wszystko było formowane i montowane własnymi rękoma.

Próbki poszycia:
 Jak widać, klasyka - wypełniacz ulowy pokryty obustronnie matą szklaną. W mniej obciążonych elementach wypełnienie z pianki. Niektóre elementy np. krawędzie spływu płata były zrobione z balsy oklejanej papierem.

W każdym razie przygotowując się do budowy tego modelu trochę czasu spędziłem po różnych serwisach, analizując szczegóły fotografii i wyłapując różnice czy nieścisłości w planach. Po paru wieczorach uznałem, że chyba przejrzałem większość tego, co było dostępne, bo obrazki zaczęły się powtarzać i duplikować, stwierdziłem więc, że można ruszać z klejeniem.

I wtedy tąpnęło.

Brak komentarzy: