2020/10/29

Czas na rewolucję... - czyli nowe szaty Ciervy SP-ANN

Miało już nie być rewolucji. To znaczy więcej rewolucji o przemalowywaniu, przynajmniej w tym roku. Jedna wystarczy. Ale sytuacja stała się dynamiczna.
Oto bowiem fragmenty tego bloga pojawiają się tu i tam, jako argument w dyskusjach. Tyle, że akurat w przypadku polskiej Ciervy wszystko jest płynne. Pół roku temu większość była zdania, że Cierva była „zielona”. Bo tak jest napisane w książce. I prawda – tak wydrukowano. Więc postanowiłem, wtedy, w kwietniu napisać moją wersję bajki pt. „Jak to z tymi kolorami było”. Moją, dla tych, którzy chcieli wysłuchać argumentów. Nie zmuszam nikogo do bezwarunkowego ich przyjęcia, bo dowodów na to nie ma. Nie ma zresztą na żadną hipotezę, na "zieloną" też. I raczej nie będzie, więc zostaje użycie logiki. W tym celu wtedy to napisałem.

Tyle, że nie miałem pojęcia, iż nagle ze wszystkich stron zwalą się odkrycia poszerzające, a czasami wręcz odwrotnie - zaprzeczające, uważanym za pewne, faktom o naszym wiatraczku. Niekiedy mam wrażenie, że idzie to szybciej niż pożar po stepie. Więc zaglądanie na tego bloga wybiórczo i cytowanie zdań z niego może wprowadzać na manowce. Nie tworzę tu rozprawy naukowej, gdzie po latach badań zreferuję w końcu wnioski i zamknę temat. To jest raczej relacja z poszukiwań. I dlatego trzeba czytać ją od najaktualniejszych postów. Czasami anulujących poprzednie wpisy.

To teraz o zmianach, które klasyczny Anglik powściągliwie nazwałby „ogromne”...

Pomijając moje poszukiwania w krajowych zasobach, spotkał mnie też zaszczyt zaproszenia do dołączenia do pewnego grona fanów tej konstrukcji, co zaowocowało znacznym przyrostem fotografii i innych moich informacji. Praktycznie na bieżąco zdawałem z nich sprawę kolegom, uczestniczącym w dyskusji na forum „Odkrywcy”. I tam zawsze odsyłam poszukujących „ostatniej prawdy”…
Tyle, że w pewnym momencie od nowych znajomych dowiedziałem się czegoś, co najpierw skwitowałem uśmieszkiem.
    - No, teraz, to chyba przegięli…
Potem dostałem fotografię. I jeszcze jedną. I następne. Sam zacząłem sprawdzać tę szaloną teorię. I uśmiech gasł mi szybko. Potem okazało się, że istnieją filmy, niektóre w kolorkach, dostępne ogólnie na YT, pokazujące to samo. Więc, chociaż wiem, że dla niektórych spowoduje to mętlik w głowie, ale muszę stwierdzić, że - moim zdaniem:

Nasza Cierva nie była niebieska ze srebrnym pasem. To znaczy była, ale nie cała. Otóż – jak się dowiedziałem – standardowe malowanie Cierv C.30A opuszczających fabrykę w Woodford było takie jak opisałem w kwietniu, tyle że ZE SREBRNYMI powierzchniami statecznika. Z obu stron. I zawsze, nawet przy srebrnym kadłubie.

Na wspomnianym forum jest trochę fotografii, potwierdzających tę tezę. Tu umieszczę dwie maszyny (czeska S8 i francuska F-AOIO, obie po awariach, w ujęciach gdzie dobrze widać różnicę), przy czym jedna z nich jest z dodatkowym szkicem pokazującym zakres zastosowania „sreberka”, a szczególnie przy mocowaniu do kadłuba, tylko na wąskim obszarze między dźwigarkami. Z przodu i z tyłu niczego tam nie było, bo musiał być zapewniony dostęp do sworzni mocujących statecznik do ramy kadłuba. Później te puste obszary przykrywano blachą pomalowaną na kolor kadłuba.

 




Jeśli więc polska Cierva nosiła fabryczne i nie zmieniane malowanie, z dekoracyjnym pasem i literami wypisanymi w kształcie odpowiadającym szablonom używanym w fabryce, to i „ogonek” powinna mieć srebrny, tak jak inne. Jeśli się przyjrzeć fotografiom naszej, to może zastanawiać spora ich ilość, na których powierzchnia statecznika jest zadziwiająco jasna. Można to tłumaczyć odblaskiem słonecznym, ale na fotografii zrobionej w pochmurny dzień – to już trudniej. W każdym razie o wiele bliżej mi do stwierdzenia, że nasza Cierva miała srebrny statecznik niż do tego, że miała go niebieski.


I to jest tylko hipoteza, w którą możecie, ale nie musicie wierzyć i jej uznawać. Ja tutaj (i na forum „Odkrywcy” też) tylko relacjonuję efekty moich poszukiwań. I jeśli za jakiś czas pokaże się, że np. rurki zastrzałów statecznika nie były niebieskie, tylko w kolorze czarnym, podobnie zresztą jak i inne elementy kratownicy kadłuba – to również o tym wtedy napiszę i spróbuję udowodnić albo przynajmniej przedstawić argumenty. Na razie wiem tylko, że metalowe części zawieszenia kółka ogonowego (amortyzowanego, produkcji Dowty) wyglądają, jakby były znacznie ciemniejsze niż kolor kadłuba tuż obok. I podobnie wygląda odcień tych zastrzałów.

To tyle – na koniec października.

Sylwetka wg stanu mojej wiedzy na 19.10.

 



2020/10/24

Voyager, cz.5 - To się porobiło...


Wątpliwości zacząłem mieć już trochę wcześniej. Stwierdziłem, że fajnie byłoby pokazać chociaż jeden silnik - najlepiej ten tylny, bo ten miał chłodzenie wodne, czyli odpadłyby mi żeberka. Znalazłem trochę dokumentacji, rysunki, wymiary. I tu zaczęło mi coś nie grać. Wg kwitów silnik miał ok. 82 cm szerokości i na lekki wcisk mieścił się z tyłu kadłuba, Tymczasem u mnie w tym miejscu było gdzieś około metra. Gdy próbowałem zjechać z szerokością tyłu kadłuba do tych 82-83 cm, to wygięcie z boku nie wyglądało tak jak na fotkach. Raz jeszcze posprawdzałem wymiary, ale nie - miałem podaną szerokość kadłuba na wysokości kabiny (3,8 stopy czyli jakieś 3,8 x 30,4 cm = 115,5 cm) i miałem też jak byk podaną szerokość silnika wg katalogu - 82 cm. I w końcu się poddałem, stwierdziłem, że jednak tego silnika nie zrobię, bo wyglądałby dziwnie w otwartym kadłubie, a przeginać ze skalą nie chciałem. Tym bardziej, że wg szkiców ułożenie silnika i reszty bebechów na długość w komorze silnika było raczej OK, czyli musiałbym go zniekształcić tylko na szerokość, a nie proporcjonalnie. Być może akurat ten egzemplarz był inny - w końcu dopiero na potrzeby lotu Lycoming opracował wersję chłodzoną wodą i w Voyagerze poleciał prototyp.

...I wtedy napisał do mnie Pan Wojtek.

Kilkanaście lat temu podszedł do tego samego tematu i udało mu się skontaktować z ówczesną asystentką B. Rutana. Od niej dowiedział się, że owszem plany mieli, ale wówczas, w 2007 to ich już dawno nie ma. i że mogą wysłać mu ręczny szkic, ale z wymiarami. Więc kiedy Pan Wojtek zapytał, czy ja chcę ten szkic - to nie zgrywałem panienki z liceum. Jasne, że chciałem, wręcz pożądałem...
Otworzyłem maila i załączniki (bo było ich parę). O, mniam, tygryzy to lubiejom. Szkic był faktycznie ręczny, ale robił go ktoś, kto niejeden już wykonał i widać było od razu, że to fachowa robota. No i przede wszystkim Z WYMIARAMI. Rzecz jasna w tych ichnich farenhajtach, ale co tam - bateria w kalkulatorze była nowa. Mordka mi się wygła pozytywnie, kiedy zobaczyłem zwymiarowane stateczniki wraz tą antenką VHF. Oraz podwozie. Oraz mechanizację płata. Oraz przekroje kadłuba. Oraz... QRV!!! Co??? Jakie 39??? Bo przy przekroju kabiny jak byk było: 39 cali. Popatrzyłem obok - ściana ogniowa przy przednim silniku: 35 1/2 cala, przy tylnym - 36 cali. Na moim planie było dużo więcej. Ale kształt w zasadzie się zgadzał, tyle że to był kształt, łuki, krzywizny, proporcje odstępów - wszystko brane z fotografii. I wyglądało to poprawnie odwzorowane, tyle że rozmiar mógł być każdy. Porównałem wysokość kadłuba w tych miejscach. Też mi wyszła za duża na moim planie. Potem zajrzałem na rozmiary przekrojów belek kadłubowych - to samo, u mnie wyszły o jakieś 20 % za duże. Wszystko proporcjonalne, w obrysie zgodne z obrazem na fotkach, bo kształty przekrojów rysowałem wg zdjęć, ale u mnie wyszły za duże w porównaniu z wymiarami ze szkicu. Który oprócz tego wyglądał cholernie wiarygodnie.
No bez jaj - jeśli mam szerokość podaną wprost (3,8 feet i to z paru źródeł) i znam kształty (bo wręcz odrysowałem je z licznych fotografii), to skąd taka różnica. Kto tu się pomylił? I co jest poprawne: te 3,8 stopy czy może jednak 39 cali? Ja, mając w zasadzie tylko rozpiętość i szerokość kadłuba jako jedyne pewne wymiary, obliczałem wszystko żmudnie z proporcji. Tyle, że się zgadzały - więc o co tu chodzi...
Przełączyłem się w tryb "bądź k..., obiektywny jak sędzia Marciniak" i spróbowałem na zimno znaleźć przyczynę rozbieżności. I wymyśliłem. Jeśli jakiś MŁOT (ang. hammer) rysując ten szkic (widok poniżej), podał szerokość kabiny, to chyba powinien tu dać 38 cali (bo to szerokość wewnętrzna, ciut mniejsza niż obrys). A nie wpisać rozmiar 3.8 stopy, czym totalnie wyprowadził mnie na bagno. Może mu te cyferki ktoś nagryzmolił i źle odczytał. A potem inni to już tylko kopiowali?

Obrazek
Założyłem, że może to 39 cali jest poprawne. Narysowałem na szybko obrys kadłuba z góry z tymi nowymi szerokościami. Wyciągnąłem z innego pliku rzut silnika, przyłożyłem. Mój kadłub miał teraz w komorze silnika szerokość 83,5 cm!!! Tyle, ile powinien... I wyglądał tak, jak powinien, a silnik pasował idealnie i na szerokość i na długość. Brawo ty?
No - to już dalej wiecie. Plany są przerysowane, nawet sprawnie mi to poszło. Gorsza rzecz stała się, gdy sobie uświadomiłem, że belki kadłubowe to już teraz nie ma zmiłuj, muszę je pocienkować i teraz to o wiele bardziej niż zakładałem. Czyli będzie to samo, co z kadłubem. Ino razy dwa.
Ale najpierw przejechałem się po moim cudownym, gładkim kadłubie. Piłą, nożem, siekierą itd. Poszło dziwnie szybko - raz, bo chyba nabrałem wprawy, dwa - ogólny kształt już miałem. Teraz tylko musiałem "zgubić" na szerokości jakieś 2,2 mm, a na wysokości - 1,4 mm. Przez moment rozważałem, czy nie zrobić tego drugiego tylko pocieniając dość grube ścianki modelu, ale zrezygnowałem. Najpierw więc rozciąłem kadłub wzdłuż, zaznaczyłem sobie ołóweczkiem linię, do której powinienem dojechać i "na kanał". A jak już zeszlifowałem, co trzeba - to rozciąłem obie połówki znowu na dwie części, tym razem skleiłem górę z górą i doły też ze sobą, wstawiłem kolejne półwręgi wzmacniające - i "na kanał". Przydała się maseczka...

{ REIMG_ZOOM_IN }Obrazek

I tak to wygląda na dziś. Ale pewnie niebawem się zmieni - czasu będzie dużo, idzie sroga zima. Na ulicach, mimo że to dopiero październik, pełno ludzi z szaliczkami na twarzach...

2020/10/21

Voyager, cz.4 - Nuuuda, panie, nuuuda... czyli relacja z robienia pyłu

"Ja wiedziałem, że tak będzie..." - słynna piosenka Grzegorza Halamy mogłaby być motywem przewodnim tego fragmentu relacji o tym, jak to z dwóch kawałków plastiku opracowanych przez Amodel chciałem zrobić coś, co przypominałoby miniaturę kadłuba Voyagera. Ale nie będzie - bo nie wiedziałem. Byłem raczej przekonany, że tu raczej pasowałoby coś monotonnego i powtarzalnego. Nawet wpadłem na to, że mógłbym przerobić przebój Manaamu na "Przymierzanie, szlifowania, przymierzanie, szlifowanie..." 
W każdym razie pociąwszy kadłubik wzdłuż i odrzuciwszy sporo materiału zabrałem się za dalszą chirurgię plastyczną. Teraz trzeba było obrobić otrzymane resztki na kształt podobny do oryginału. Kiedy to zrobiłem - postanowiłem wkleić w otrzymane połówki kadłuba tymczasowe półwręgi, aby całość nie rozpadła się podczas szlifowania. Jak się okazało - wzmocnienia okazały się przydatne i spełniły swoją rolę. Po drodze pozaślepiałem wszelkie otwory w kadłubie, bo i tak żaden nie zgadzał się swoim położeniem z fotografiami. Potem się będę martwił zrobieniem ich we właściwych miejscach. No i zacząłem produkcję pyłu plastikowego. Sporo tego wyszło, nawet sobie pomyślałem - ale oczywiście już po wszystkim - że mogłem wykorzystać go jako surowiec do szpachlówki. Zmieszany z klejem CA byłby niezłym wypełniaczem. No, ale ten pomysł może wykorzystam następnym razem. 
I w końcu po dziesiątkach przymierzeń, delikatnych poprawek, znowu przymierzeń kadłubik zaczął pasować do przygotowanych szablonów. Sprawdziłem - wszystko było OK. Naprawdę mi się udało. 
Brawo, ty! 
 

Zacząłem więc kombinować z tymi bocznymi belkami kadłubowymi. Z pomiarów wyszły mi nieco za grube, ale po długim deliberowaniu uznałem, że bez przesady: te kilkanaście procent różnicy może nie rzuci się w oczy i chyba zostawię je tak, jak przewidział producent. Naprawdę nie chciało mi się znowu rozcinać kolejnych elementów. Chociaż dla mnie, znającego niemal na pamięć kształty z fotografii wydawały się jednak trochę nieproporcjonalne. Ale wytłumaczyłem sobie wtedy, że zachowuję się jak osiemnastolatka, przejmująca się dwoma kilogramami... 

Więc skupiłem się na tym, jak zrobić te boczne okienka i w ogóle inne otwory w bryle kadłuba. A przy okazji przygotowałem sobie obrazkową historię tego fragmentu prac. I naprawdę (podkreślam to - NAPRAWDĘ) to wtedy narysowałem sobie na zdjęciach tego sympatycznego ludzika z włoskiej kreskówki. Nie wiem, co mnie podkusiło. 

 Bo potem napisał do mnie maila Pan Wojtek.

"Ja wiedziałem, że tak będzie..."