2021/01/11

Dlaczego polskie samoloty mają SP w rejestracji?

Jakiś czas temu uczestniczyłem w dyskusji - jak zawsze - o samolotach przedwojennych i w pewnym momencie pojawiło się pytanie, czemu zmieniliśmy rejestracje z PP na SP. Oczywiście natychmiast padło sakramentalne, że wcale nie PP, a tylko jedno P, potem zaczęły się dywagacje czy jednak może nie powinno to być P-P. Nikt jednak nie był w stanie podać odpowiedzi na podstawowe pytanie – dlaczego akurat SP?
A ponieważ ostatnio znowu spotkałem się z tą kwestią, więc tym razem nie będzie o kolorkach. Ale to tylko chwilowa "niedyspozycja", bo szykuje się coś grubego. Na tyle, że muszę sobie zrobić przerwę, ostygnąć i spojrzeć chłodnym okiem na to, co wyszło. Albo zająć się czymś innym.

Czyli dziś o tym, dlaczego samolot polski ma literki SP w swojej rejestracji.


Najpierw nie miał nic.
Co jest oczywiste, bo w pionierskich czasach, kiedy po niebie przewalały się tłumy różnych maszyn jedyną przyczyną napisania czegoś na samolocie była chęć upamiętnienia nazwiska konstruktora, czasem sponsora, a czasem imienia ukochanej. Sytuacja zmieniła się z momentem wybuchu wojny, kiedy trzeba było sprawić, aby nasi żołnierze strzelali do samolotów „tamtych”, ale broń Boże nie do „naszych”. Państwa tzw. Ententy przyjęły w większości za swój lotniczy znak rozpoznawczy trójbarwne koła w kolorach opartych na fladze państwowej, sympatycy kajzera i cysorza – czarne krzyże. Oczywiście ich koledzy z Turcji krzyża raczej nie chcieli, więc wybrali sobie kwadrat, rzecz jasna - czarny.
Tyle, że to były czasy i samoloty wojenne.
Bo kiedy wojna się skończyła, to sporo samolotów przeszło w ręce prywatne, zaczęły też powstawać różne przedsiębiorstwa, spółki i firmy zajmujące się transportem za pomocą aeroplanów – i jakoś to trzeba było ogarnąć.
Jak to po każdej wojnie ci, którzy uznali się za zwycięzców, zajęli się tym co zawsze. Czyli działkowaniem łupów i ustalaniem nowych zasad. Żeby wszystko było zgodnie z praworządnością, zwołano w centrum ówczesnego świata, znanym mieście Paryżu konferencję, na której miano ustalić, co trzeba zrobić, żeby miniona wojna była ostatnią. Plus oczywiście przyklepać łupy.
Wśród rożnych komisji, które powstały była też taka zajmująca się uregulowaniem zasad ruchu lotniczego w przyszłym lepszym świecie, i która na zakończenie swoich obrad 13 października 1919 uchwaliła „Konwencję regulującą żeglugę powietrzną”. Pełną treść można znaleźć bez trudu w necie, dla nas najistotniejszy kawałek to ten, w którym określono zasady i postać rejestracji każdego samolotu, nie będącego wojskowym. Przyjęto za oznaczenie zestaw pięciu liter alfabetu łacińskiego, przy czym pierwsza litera miała oznaczać przynależność państwową, a pozostałe cztery, oddzielone od niej myślnikiem – kod samolotu w obrębie danego kraju. Tyle, że krajów sporo, a liter – nie. Uznano, że najbardziej rozwinięte lotniczo kraje będą potrzebowały do oznakowania przynależności państwowej tylko jednej litery, a te mniejsze… No i tu wymyślono, że dla mniejszych krajów kod państwowy będzie wspólny dla kilku, ale za to z czterech liter kodu krajowego pierwsza będzie także identyfikowała kraj, a do oznaczenia wewnątrzkrajowego wystarczą im trzy pozostałe. I w ten sposób Polska znalazła się w grupie, której przydzielono literę „P’ oraz pierwszą literę kodu czteroliterowego i nią została również „P”. Dla porównania: Brazylia otrzymała literę przynależności państwowej „P”, ale pierwsza litera kodu krajowego to „B”.
Konwencję podpisało 27 krajów i w pierwotnym zapisie tylko im przydzielono znaki.

Czyli zgodnie z tymi ustaleniami nasze samoloty cywilne powinny nosić oznaczenie literowe w postaci P-Pxxx, gdzie xxx to litery z zakresu AAA do ZZZ. I tak to funkcjonowało do końca roku 1928, z lekką modyfikacją, powstałą bez żadnych podstaw prawnych. Z czasem bowiem, ponieważ Polskę jako kraj identyfikowały dwie litery P, znak rejestracji zaczęto - niekiedy - malować jako PP-xxx. Z punktu widzenia czytelności i jednoznaczności odczytu nie stanowiło to żadnej przeszkody dla wprowadzonych wcześniej zasad. 


 No dobra, ale czemu (s)amoloty (p)olskie noszą jednak oznakowanie SP?

Tym razem wyjątkowo winni są nie cykliści, tylko krótkofalowcy.
W tym samym 1919 roku dokonano również, w ramach „Convention radiotelegrafique internationale” uregulowania zasad i przepisów w dziedzinie działania radjotelegrafii – jak to wtedy nazywano. Pomimo w zasadzie zdominowania tej dziedziny przez wojsko dopuszczono możliwość wykorzystania fal radiowych przez podmioty cywilne, a nawet osoby prywatne. W celu identyfikacji pochodzenia nadawcy przydzielono różnym krajom kody literowe. Polsce… Polsce nie przydzielono żadnego, bo nasi przedstawiciele na konwencji się nie pojawili. Co i tak nie zmieniało niczego, bo w kraju oprócz wojskowych nadajników nie było innych, a wszelka działalność radiowa poza strukturami wojska była zabroniona. Sytuacja zmieniła się w 1923, kiedy weszła w życie ustawa o pocztach i telegrafach, dopuszczająca możliwość użytkowania nadajnika radiowego przez osoby cywilne. Tyle, że sprzętu nadal nie było. Pojedyncze osoby, ze zdobytych za granicą części, konstruowały najczęściej odbiorniki do słuchania – no właśnie, niczego. Bo nawet nie było stacji radiowych nadających audycje. Pozostawało nasłuchiwanie sygnałów z dalekich krajów i badanie możliwości anten.
W 1925 w Paryżu zwołano kolejną konwencję radioamatorską, na którą tym razem nasi dojechali, zawiadomieni anonsami w prasie technicznej. I to dojechali w takiej liczbie, że pozostałym delegacjom opadły przysłowiowe „kopary”. Szybko okazało się, że polskie pojęcie „radjoamator” nie oznacza wg zachodnich standardów osoby lubiącej słuchać radia, tylko raczej kogoś nastawionego na komunikowanie się, czyli posiadającego także nadajnik. Pomimo tego, zapewne dzięki zapałowi naszych delegatów, dołączono ich do prac różnych komisji. Efektem było przyjęcie Polski do IARU oraz automatycznie dołączenie do grona krajów ujętych w planie przydzielania liter kodu wywoławczego. Jako, że już wcześniej krajom Europy Wschodniej przyznano literkę T, to Polska otrzymała (podobnie jak w lotnictwie) drugą literę P do prefiksu państwowego. Polskie stacje radiowe (radjotelegraficzne...) posługiwały się od 1925 roku rejestracjami w postaci TPxx.

Wszystko ładnie – ale gdzie tu to „SP”?

Winni przypisaniu naszym samolotom tych dwóch literek są – a jakże, krótkofalowcy, tyle że ci zza oceanu. Po wojnie, która w przeciwieństwie do Europy spowodowała w USA boom gospodarczy, tamtejsze kręgi „radjoamatorów” doszły do wniosku, że europejskie ustalenia są dla nich zbyt ograniczające, nie pozwalają im wykorzystać zdobyczy technicznych i postanowili pokazać kuzynom ze Starego Kontynentu, kto naprawdę rządzi światem. Zwołano kolejną konwencję, gdzie przekonano oszołomionych (i szczodrze obdarowanych) delegatów do amerykańskich projektów.

I tu się zaczyna.
Jednym z nich było potraktowanie samolotu jako stacji radiowej, niezależnie od tego czy aktualnie ma na pokładzie nadajnik czy nie. W założeniu miało to ułatwić kontrolę lotów oraz komunikację między lotniskami. Znak rejestracyjny samolotu potraktowano jako „szyld” jego stacji radiowej, umożliwiający identyfikację (radiową albo co najmniej wzrokową) maszyny, a także zwięzłą metodę przekazywania informacji o nim między lotniskami.
Oprócz tego Amerykanie zaproponowali także zupełnie nowy system przydziału znaków wywoławczych. Bez wnikania w strukturę i stopień skomplikowania jego zasad: wszystkim polskim stacjom radiowym (czyli także i stacjom lotniczym) przydzielono przypadkowe, beż żadnych podtekstów, kody wywoławcze rozpoczynające się od liter z puli od SP do SR. Stacje lotnicze miały otrzymać po tym prefiksie trzyliterowy kod wewnątrzkrajowy, oczywiście inny dla każdej stacji (czyli samolotu). Przy okazji konwencji w sprawie radia zwołano też drugą, w sprawie ruchu lotniczego (Konwencja o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym, Chicago). Ustalenia obu konwencji (i „chicagowskiej” i Międzynarodowej Konferencji Radiotelegraficznej zwanej „waszyngtońską”) miały wejść w życie od 1 stycznia 1929 roku. Polska, jak i inne kraje, podpisała te konwencje i to jest przyczyna ówczesnej zmiany rejestracji samolotów na całym świecie. Co prawda nie wszędzie, bo np. kraj zarządzany przez Wujka Józefa uznał, że nie będą im kapitaliści rozkazywać i swoje rejestracje lotnicze rozpoczynał od liter CCCP (lub URSS), ale większość krajów się dostosowała.

I dlatego od 1929 polskie samoloty noszą znak rejestracyjny zaczynający się od liter SP.


Kto zna alfabet łaciński, zorientuje się, że oprócz SP i SR dostaliśmy jeszcze prefiks SQ. Jednak z tego co wiem, ani krótkofalowcy ani lotnicy do 1939 nigdy nie skorzystali ze znaku SQ czy SR.

Późniejsze zmiany, rozszerzające zakres przydzielonych Polsce prefiksów także na SN czy SO, to już czasy współczesne. Czyli – to już inna bajeczka.

Dla jasności - dzisiaj dwie literki PP to znak przynależny Brazylii.


Brak komentarzy: